środa, 12 marca 2014

And... That will be it.

Raczej skończyłam.
Jestem mega tchórzem, a to moje pierwsze twory opublikowane w necie. Najwyraźniej nie jestem mistrzem pióra, albo może nie ten grunt.
Cóż mogę powiedzieć. Dziękuję tym kilku osobom, które skomentowały, dziękuję Tofi, bo zawsze mogłam liczyć, że gdzieś tu zobaczę jej komentarz podnoszący na duchu. Może innym razem. See you, guys.

czwartek, 6 marca 2014

VI ROZDZIAŁ

Cześć Koty!
Dopadł mnie kompletny brak weny, a bez niej nawet zredagować rozdziału nie mogę. Szkoda, że oprócz ukochanej Tofi, nikt nie skomentował, bo trochę mam wrażenie jakbym pisała do siebie. Nawet jeśli Wam się nie podoba, a widzę, że ktoś czasem czyta to napiszcie mi o tym. Jestem po prostu ciekawa Waszego zdania - jakiekolwiek by nie było.
Praca mnie pochłania całkowicie, więc coraz mniej czasu na pisanie. 
Całuję i...
Pyk!

***
Soundtrack


Te chemiczne momenty znikały po chwili, pozornie nie zostawiając po sobie ani śladu, jakby nigdy się nie wydarzyły. Nie wiedziała czemu tak się dzieje, ale nie miała o to pretensji, wręcz przeciwnie czuła niezrozumiałą wdzięczność. Wcale nie chciała mieć go blisko. Wywoływał w niej niepokój, w jej głowie chaos, a na samą myśl o nim przechodził ją dziwny odruch uciekiniera.
Wypłynęła na powierzchnię, czując, że tę ucieczkę przypłaci hipotermią i lodowatymi spojrzeniami Styles'a. Na brzegu stał Micky z wielkim kocem, którym opatulił ją mocno. Ostatnimi czasy, prawie ze sobą nie rozmawiali pochłonięci nowymi przeżyciami, każdy swoją głową. Ale zaletą posiadania rodziny jest nierozerwalna więź, której nie zniszczy przecież kilka dni ciszy. Stęskniony trzymał ją w ramionach, a ona nasłuchując jego serca taka krucha i malutka wywoływała w nim dziwne wzruszenie. Jego żołądek ścisnął nieznośny ból. Pocałował ją we włosy i wymruczał cicho, że kocha ją najbardziej na świecie. Usłyszał jak bierze haust powietrza. Stali potem bez ruchu i dopiero po dziesięciu minutach Kaya westchnęła ciężko.
- Chyba się go boję... - wyszeptała podnosząc przerażony wzrok na brata.

***

Pomysł na spacer dookoła jeziora padł z ust Liam'a o dwunastej w południe, po nocy pełnej alkoholu, więc nie wszyscy byli do niego nastawieni entuzjastycznie.  Wszyscy jednak po krótszych lub dłuższych namowach ruszyli w końcu w miarę równym tempem. Promienie słońca odbijające się od spokojnej tafli wody raziły w oczy, ale Payne i tak nie mógł oderwać od nich wzroku zahipnotyzowany magią otaczającego ich świata. Jasne, był spalony, był lekko pijany, ale był też pewien, że to co właśnie oglądał doceniłby i ślepy.
Deszcz złapał ich w połowie drogi do busa. Wpadli do niego mokrzy i zmarznięci raz po raz prychając na siebie aby znaleźć sobie miejsce. Rzucili się do kocy, swetrów i wszelkiego suchego odzienia, które znajdowało się na tylnich kanapach samochodu. Niall'a i Liam'a zainteresowały ostatki jedzenia, Kaya i Harry zgodnie sięgnęli po ostatnie dwa kartony wina. Micky skręcał jointy, a Jace siedział zamyślony za kierownicą. Zayn i Louis jeszcze nie wrócili, wlokli się przecież z tyłu pochodu, przeprowadzając jedną z tych długich ideologicznych rozmów pełnych podniosłego tonu i pięknych słów. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to ich wina, że przyszła burza. 
W końcu James poleciał z głośników, syk odpalonego jointa zbił ich w jedną ciasną grupę. Micky popalił chwilę i podał go dalej, po czym schował się w głowie.
To co było dla niego największą siłą Kai była jej niepohamowana odwaga. Jasne. Często się bała, był przecież tego świadkiem, ale zawsze pomimo tego strachu ruszała do przodu z zadartą głową i pewnym swego spojrzeniem. W tej chwili nad jeziorem... Widział ją prawdziwie przestraszoną, gotową w każdym momencie wziąć nogi za pas i uciec lub schować się tak żeby nikt jej nie znalazł. Z zamyślenia wyrwał go głos siostry, która zawtórowała Blake'owi. Była dziś w dobrej formie, głos miała czysty, ale lekko ściśnięty strachem. Ten strach drażnił go, jak strup, którego nie można podrapać.
W końcu Harry złapał za mikrofon, podłączył go do nagrywarki i wyskoczył na deszcz. Zaraz za nim ruszyli Niall i Liam, i w trzech rzucili brunetce znaczące spojrzenie moknąc w zawrotnym tempie. Ale Kaya patrzyła tylko w jedną parę oczu, na które z długich włosów spływały krople deszczu.
Przez cały dzień starał się jej unikać, szczerze zawstydzony sytuacją z pomostu. Miał wrażenie, że Joined gra w jakąś pokręconą grę, która ma na celu zrównanie jego zdrowia psychicznego z błotem i nie zamierzał jej na to pozwolić - mruczał to nawet pod nosem błądząc błędnym, pełnym szaleństwa wzrokiem po okolicy i kołysząc się to w przód to w tył.*
Tym razem jej oczy mówiły jednak same za siebie. Mogła grać, kombinować, ale on i tak widział, że nic sobie nie wymyślił, że ona tkwi w tym stanie razem z nim, że jest po prostu straszliwie tym przerażona. Nie myślał nawet, że go oszukuje co było nowością w tym umyśle paranoika.
Wziął oddech żeby ją jakoś zachęcić, ale ona już stała na przeciwko. Ruszyli w las bez słów. Raz po raz słychać było tylko jak ktoś się potyka, jak pod czyimiś stopami łamie się gałąź lub głośny oddech zmęczenia.
W końcu, tak jakby ktoś ich prowadził wyszli na polanę. Deszcz zelżał, ale nadal było szaro, a nad ziemią unosiła się mgła. Kaya odwróciła się w ich stronę z uśmiechem zachwytu po czym włożyła dłonie do kieszeni. Po chwili wyciągnęła z nich woreczek, kartę, ruski banknot i telefon. Rzuciła im pytające spojrzenie. Harry stanął nad nią tak, aby nie padało jej na proszek, a ona usiadła na ziemi i na aparacie uformowała równe kreski. 
Chwilę później wszyscy biegali już po polanie z euforycznymi uśmiechami na ustach, nagrywając co raz dziwniejsze dźwięki, próbując tworzyć harmonie. Niall robił krzywe gwiazdy na wilgotnej trawie.
Harry poczuł nagle zimne dłonie na swoich oczach. Potem owionął go zapach. Nie potrafił go określić, pewien był jednak tego, jak bardzo go oszołomił. Zakręciło mu się w głowie, szumiało mu w uszach, a gdy przestała go dotykach odwrócił się i spojrzał jej w oczy jakby przerażony. "Co jest? Co się dzieje?" Głowa robiła mu psikusy, czuł chaos, który najwyraźniej na stałe zagościł w jego umyśle. Chciał Kai. Chciał jej bardzo, ale wiedział, że to co jest między nimi, całkowite niedopowiedzenie, to ich najlepszy czas. Ta chemia zwiastowała wybuch i był tego świadomy. Zaczynał też powoli widzieć jak ten wybuch będzie wyglądać i nie chciał być jego prowodyrem. Ten cały brud wybuchnie mu w twarz. Karma to przecież okrutna suka. Opanował się w końcu, odwrócił wzrok. Zrzucił te myśli na stan i ignorując ciężki oddech ruszył w stronę Liama, który siedząc po turecku na mokrej trawie zaśmiewał się do łez z małego performance'u, który robił przed nim Niall.