niedziela, 23 lutego 2014

V ROZDZIAŁ

Ta dam!
Zaczynam dodawać rozdziały częściej, co na sto procent odbije się na ich jakości. Ostrzegam żeby potem nie było, że... nie ostrzegałam. 
Dziękuję Wam za motywację i inspiracje.

Pyk!

***

Soundtrack

Dochodziła szósta, a słońce powoli zaczynało wychylać się zza horyzontu. W studiu leżało kilka nieprzytomnych ciał, a instrumental, który stworzyli do wspólnego kawałka leciał zapętlony.
Zayn i Kaya siedzieli po turecku przy sprzęcie kłócąc się zawzięcie acz cicho o basy. Brunetka praktycznie cały ciężar ciała oparła o Malika, raz po raz rzucając mu oburzone spojrzenia. Zamilkli na chwilę, rudy kot wskoczył na stół i łasił się do niego. Nagle Kaya zerwała się, skoczyła na równe nogi i spojrzała podniecona na swojego kompana.
- No? No mów! - ponaglił ją.
- Pakujemy furę, jedziemy nad jezioro i robimy nagrywkę w plenerze. Zobaczysz jak niesamowicie to zabrzmi pomiędzy drzewami. Naturalna akustyka.
- Zajebisty pomysł! Nie tego się spodziewałem...
- A myślisz, że czemu mieszkamy na wsi? Bo można wyjść na pole i pograć na gitarze.
Zayn spojrzał na nią zafascynowany. Wydawało mu się, że poza studiem nie widział jej śpiewającej na żywo. A on, wydawało mu się, że jako jedyny z zespołu, naprawdę chciał coś tu nagrać i widział w niej... potencjał. Przynajmniej tak Malik nazywał ludzi, którzy gdyby mniej ćpali i melanżowali, a więcej pracowali byliby wielcy. 
Kaya jakby czytała w jego myślach. Usiadła nagle po turecku tuż obok niego i rzucając mu ukradkowe spojrzenia, aby odgadnąć jego reakcję zaczęła mówić melodyjnym lekko ochrypłym głosem.
- Spójrz jak to wygląda z boku. Nie mam legalnej pracy, chodzę na melanże, czasem gdzieś zaśpiewam, piszę. Ale nikt tego nie widzi. Ludzie widzą dziewczynkę, która bardzo nie chce dorosnąć, która przegina z narkotykami i alkoholem. A ja nie czuję obowiązku żeby wyprowadzać ich z błędu. I nawet jeśli mam umrzeć zapomniana, niedoceniona... Dla mnie to wszystko co mam, wiesz? - spojrzała na niego pełnym nadziei wzrokiem. -  Muzyka i słowa. Nic więcej się dla mnie nie liczy. - zamyśliła się jakby nie była pewna czy chce mu wyjawić tajemnicę. - I miłość. Śmiej się jeśli chcesz, ale ja naprawdę w to wierzę. Wierzę, że przyjdzie w końcu ktoś kto to wszystko zmieni. Kto powie mi, że to jak śpiewam łamie mu serce, a to co piszę jest tym kim jest. - zamilkła, a on, cały czas ze wstrzymanym oddechem patrzył na nią kompletnie zahipnotyzowany.
- I wydaje mi się też, że gdybym coś zmieniła, to to by już tak nie brzmiało. 
Zastanawiał się co jej na to odpowiedzieć, pełen sprzecznych ze sobą zdań. 
Nagle tak wiele stało się dla niego jasne. Czyli była po prostu artystką na etapie, w którym brak spełnienia oddziałowywał na wenę. 
Ale ona już nie czekała na jego odpowiedź, podeszła do komputera, włączyła muzykę i zgłośniła ją do maksimum.
Śpiewając głośno, złapała Zayn'a z rękę i pociągnęła w stronę swojego pokoju.
Tam wyciągnęła dużą torbę i zaczęła wrzucać do niej dziwne, jakby przypadkowe przedmioty cały czas tańcząc pełna euforycznej energii. Zayn patrzył na nią jak na pewnego rodzaju zjawisko. Miała specyficzny sposób nastrajania się do twórczości. Może przez to, że sama pisała sobie teksty, a może dlatego, że była po prostu dziwakiem. 
Położył się wygodnie na jej łóżku i raz na jakiś czas podpowiadając jej co naprawdę mogłaby spakować, słuchał muzyki i rozmyślał.
Kaya miała niesamowity dar wciągania w swój świat. Nie ukrywała swojej odmienności, a przez to nie mógł jej zignorować. Zaczynał co raz bardziej przekonywać się do tej dziewczyny i jej dziwnego sposobu myślenia.
Powoli dom zaczął się budzić, słychać było jak na dole rozlegają się głosy i dźwięk odpalonego ekspresu.
Joined podeszła do półki i wyciągnęła z niej whisky.
- Ale nie my musimy prowadzić. - powiedziała przekornie doprowadzając go do śmiechu.
- My nawet nie powinniśmy tu być.*  - powiedział Zayn z kpiącym uśmieszkiem.
- Nie wierzę, że właśnie teraz mi to przypomniałeś! 
W salonie siedziała reszta One Direction z braćmi Joined i głośno dyskutowali na temat nowego kawałka na nowy dzień. Zayn wszedł pierwszy i oświadczył wszem i wobec, że wyjeżdżają, co przyprawiło wszystkich o dreszcz niepokoju. Po pierwsze przez te kilka dni żyło im się zajebiście razem, Jace i Louis spojrzeli na siebie jakby wizja rozstania łamała im serca. Dopiero po chwili Malik uspokoił ich wieścią, że wymyślili z Kayą pomysł na wypadu w plener.
Wpakowali wszystkie rzeczy i sprzęt do starego busa Micky'ego i ruszyli w trasę. Joined zamierzali pokazać chłopakom ich ukochane jezioro niedaleko Bristolu, a znaczyło to, że mają do przejechania trochę kilometrów i sporo poszukiwań. 

***

Soundtrack

Płomień przywoływał skrajne wspomnienia. Od tych traumatycznych, po te piękne, pełne ciepła i czułości. Pili tanie wino z kartonu, raz na jakiś czas ktoś podrzucał drewno do ogniska. Zapatrzeni, pełni wyciszenia i prawie mistycznego poczucia wspólnoty. To właśnie takie chwile powodowały, że ludzie zostają przyjaciółmi. Byli tu przecież wszyscy razem, dotarli, pomimo wszystkich przeciwności i pomylonych dróg. Niall złapał w końcu za gitarę i usiadł obok Kai patrząc na nią z wyczekiwaniem. Wyszeptała mu do ucha to co chodziło jej po głowie i przymknęła oczy wraz z pierwszym akordem.
To była inna Kaya. Takiej chyba oprócz Joinedów nikt nie znał. Poważna, pełna spokoju i jakiegoś niezrozumiałego magnetyzmu. Dźwięki same płynęły z jej ust, naturalnie, jakby właśnie w ten sposób komunikowała się z ludźmi.
- Magiczna, prawda? - usłyszał cichy szept przy swoim uchu Harry. Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, czując każdym milimetrem ciała jak i go wszystko bolało, jakby czuł dokładnie to samo co ona. Pokiwał tylko głową w odpowiedzi na stwierdzenie Zayn'a. - Szkoda... - wymruczał jeszcze Malik, ale nie wytłumaczył z jakiego powodu jest mu przykro.
Liam zaczął śpiewać z nią, kiwając lekko głową, z uśmiechem pełnym goryczy błądzącym po ustach. Chyba i on miał jakieś wspomnienia z tym utworem. Złamane nadzieje, złamane serca, chwile pełne niewysłowionego bólu.
Kiedy skończyli Harry wstał i ruszył bez słowa w stronę jeziora. Louis już wstawał żeby za nim podążyć, ale Jace zatrzymał kładąc dłoń na ramieniu, po czym zaproponował wyciągnięcie jedzenia z samochodu. Nastało wielkie poruszenie, bo zakupy robił Niall i teraz zamierzał bawić się w Świętego Mikołaja i zaprezentować wszystkie "frykasy".
I wtedy i Kaya wstała i wolnym krokiem, jakby cały czas w zamyśleniu skierowała się w stronę Harry'ego.

***

Pływał w lodowatej wiosennej wodzie, która mroziła krew w żyłach, ale zdawał się tego nie zauważać. Dopiero kiedy spostrzegł brunetkę na pomoście zbliżył się i oparł dłonie o drewniane deski. Podniósł wzrok. Była taka... Nie potrafił znaleźć słowa, które opisywałoby to jak ją widział. Oblizała wargi, ale nie w ten sensualny sposób w jaki z reguły to robiła. Była pełna determinacji i skupienia.
- Po prostu... Żyjesz w bajce. Zanim zdążyłeś dostać po tyłku, zanim dowiedziałeś się prawdy o świecie. Nie wydaje ci się to wszystko... sztuczne? No wiesz, nieprawdziwe?
Zamyślił się raz podpływając raz odpływając od niej, patrzył jej prosto w oczy. W jasne, duże i okrągłe oczy kota, obramowane wachlarzem ciemnych rzęs. Kusiły, podobnie jak pełne wargi. Ale ona wyraźnie czekała, a on zamierzał dać jej jeszcze czekać. 
Położył się na plecach i i spojrzał w niebo. Miliony scen, tysiące twarzy, bilion dźwięków, setki stanów. Odetchnął głęboko. "Witaj w moim świecie". Wyszedł z wody i nie krępując się jej obecnością ściągnął z siebie mokre bokserki. W końcu otulony ręcznikiem, nadal niepoprawnie nagi zasiadł obok niej, mocząc nogi w jeziorze.
- Z całego serca staramy się żeby właśnie tak nie było. Pomyśl... Postaw się na moim miejscu. Jeden Twój podpis i to wszystko o czym marzyszw swoim małym, dziecięcym pokoju na wsi dzieje się w zawrotnym tempie. Fanki, pokazujące ci piersi finki, alkohol leje się strumieniami, koks leży na wyciągnięcie ręki, śpiewasz, ludzie to czują, kurwa Kaya...
Wpatrywali się w tafle wody, w której odbijały się refleksy świateł i milczeli przez chwilę. Każde ze swoich powodów. On wspominając te wszystkie niesamowite momenty, które przeżył przez lata, ona zastanawiając się czy coś straciła.
- Nie mówię, że droga, którą wybrałeś jest zła. Jak mogłabym tak mówić, jeśli siedzimy tu w dwójkę i tylko jedno odniosło sukces. Ale... 
- Ale co? Wydaje ci się, że wygrywając życie, właściwie przegrałem?
Spojrzała mu w oczy zaskoczona tak trafną analizą.
- Tak. Gdzie złamane serca? Odrzucone projekty? Te które pieściłeś w swoim domu, te dzięki któym wyzdrowiałeś, albo które sprawiły, że stałeś się chory. Gdzie te momenty głodu i nieszczęścia? Ile miałeś lat kiedy to się zaczęło? Szesnaście?
Przypomniała mu się ona, siedząca na werandzie z butelką i tym nieobecnym wyrazem twarzy i automatycznie wyczuł, że to co przeżyła w tym wieku nie równa się jego przeżyciom, ale... Właśnie. Ale? Czy jej wspomnienia były pełniejsze? Piękniejsze? Nie, były pewnie przerażające, pełne zła i głodu.
Czemu więc czuł jakby były właściwe?
Spojrzeli sobie w oczy, pełni jakiegoś dziwnego wyczekiwania i ekscytacji. Nigdy nie czuł takiego porozumienia, takiego zrozumienia myśli.
Pochyliła się w jego stronę i jej wargi musnęły odsłonięty obojczyk.
- Jakbyś we mnie czytała. To niesamowite uczucie zrozumienia, wiesz o czym mówię, prawda? - Usłyszał jej ciche, mrukliwe potwierdzenie. Złamała go tym. Niby nic, zwykła odpowiedź, ale było w niej coś więcej. Dla niej to było oczywiste, że tak jest, że mieli tu siedzieć, przeprowadzać właśnie tą rozmowę. Położył głowę na jej ramieniu, wtulił nos w jej rozgrzaną, pachnącą tak intensywnie szyję. Westchnął ciężko. Siedzieli tak chwilę, ona cierpliwie czekając, on napawający się jej bliskością. Odsunął się i spojrzał jej w oczy. Nie musiał nic mówić. A jednak czuł niemożliwą potrzebę powiedzena jej czegokolwiek.
 - Nie uciekaj. - wymruczał cicho, z niemą prośbą w oczach. - Już nie będę... - był jak małe, skarcone dziecko. Było mu gorąco. Przygryzł wargę. Uderzył otwartą dłonią w drewno pomostu, tuż obok niej. -Przepraszam, nie chcę mi się nawet tłumaczyć, o co... - Poczuł jej ciepłe wargi na swoich, potem poczuł wilgotny język wspinający się do jego ust. Prowokowała go, cały czas trzymając się na dystans, więc złapał ją mocno z kark i przysunął bliżej, pogłębiając pocałunek.
- Więc fuck me... - wymruczał kuszącym tonem.
Powietrze gęstniało. Kaya była w letniej sukience, chociaż dopiero budziła się wiosna, a on powoli tracił możliwość tworzenia. Zrzucał to na brak prywatności, na to, że była jedyną kobietą w domu pełnym facetów, ale prawda była taka, że boleśnie jej pragnął. Była świeża, podniecająca i miękka. Gdyby siedziała tu jakakolwiek inna dziewczyna już dawno rżnąłby ją na tym pomoście, rozdając klapsy i pokazując kto tu kogo zje, ale czuł, że z nią się tak nie uda. Była jak kot - zawsze gotowa do ucieczki, lub ataku gdyby zaszła taka potrzeba. Bał się do niej zbliżyć, a jednak kiedy poprzedniej nocy masturbował się próbując zasnąć to właśnie ją widział oczami wyobraźni.
- Przybliż się. - wymruczał taksując ją wzrokiem. Odwróciła się, włosy spadły jej na twarz. Na ustach widniał kpiarski, groźny uśmieszek. Wiedziała co się dzieje. Usiadła na jego kolanach i objęła go nogami. Lekki materiał sukienki odsłonił jej uda. Nie miała na sobie majtek. Pochyliła się, ich usta dzieliły już milimetry. Dłoń wplotła w jego włosy i zacisnęła ją lekko. Czuła jego ciepły oddech, jego blask w oczach kiedy leniwie pocałowała go w szyję. Najpierw z jego skórą zmierzyły się jej wargi, potem język. Ugryzła go lekko, potem chuchnęła w miejsce całusa. Zamruczał cicho, położył dłonie na jej pośladkach i przysunął bliżej, a potem odszukał jej wargi. I kiedy już mieli się ze sobą zderzyć, szarpnęła lekko jego włosami tak że odchylił się lekko do tyłu. 
- Możesz pomarzyć. - parsknęła, zgrabnie zeskoczyła z jego nóg i wskoczyła do wody. W głowie dudnił mu jej cichy śmiech.
***
* - we ain't even s'posed to be here - tekst z Niggas in Paris

piątek, 21 lutego 2014

IV RODZIAŁ

High!
Nie chciałam już dłużej czekać, więc dodaję. Strach mnie zjada, bo zaczyna się robić osobiście, ale co poradzę skoro inaczej pisać nie umiem. Polecam przesłuchanie kawałka, który jest hymnem tego opowiadania, a którego wersji instrumentalnej użyłam w tym rozdziale: Pezet - Niedopowiedzenia.
Dziękuję. Wiedzcie, że każde słowo, które od Was czytam jest jak wielki kopniak w tyłek, a mi motywacji brakuje notorycznie. 

Pyk!

***

Soundtrack

Samochód ruszył spod domu, może trochę za szybko, ale zaskakująco płynnie. Dym zaczął wypełniać przestrzeń między nimi, a przednie światła rzucały żółtą smugę na drogę biegnącą przez las. Muzyka otulała ciszę, ulica była pusta, a Harry rozpędzał się niepokojąco.
Joint smażył się w jego ustach, gdzieś tam w kącikach czaił się ten uśmiech zadowolonego kota. Obserwując go spod na wpół przymkniętych powiek zastanawiała się kiedy zacznie mruczeć. Nie zastanawiała się już co tutaj robi, ani czy to dobre. Muzyka płynęła, dużo było ciszy pomiędzy nimi. Tej ciszy, która zapada kiedy dwóch konspiratorów patrzy sobie porozumiewawczo w oczy. Kiedy dzielisz z kimś sekret. Minęli już sklep, ale on chyba nie był celem. Była prawie pewna, że nie o cel tu chodziło. 
- Dla mnie ten kawałek to jak 4 minuty wakacji. Wszystko wraca, kiedy go słyszę. Ciepło promyków słońca, jezioro w Bristolu, ten miesiąc, w którym nie potrzebowaliśmy pieniędzy, ani hałasu. Byliśmy w trójkę i tylko to się liczyło. Wszystko było, ale właśnie... Jakby za rogiem. Jakbyśmy nacisnęli pauzę. - wymruczała odwracając się w stronę okna. - Hell is round the corner where I shelter. - zanuciła, a on poczuł jak robi mu się ciepło. Nie odpowiedział wpatrzony zamglonym wzrokiem w asfalt. Nie czuł się trzeźwy, ale godzina go usprawiedliwiała. Milczał odkąd wsiedli do samochodu i był pewien, że miało to jakiś cel. Wiedział, że z reguły musi dawać z siebie sto procent, a teraz czuł, że w końcu zasłużył na odpoczynek. Sam pod nosem nucił Tricky'ego, a kiedy ona zaczęła śpiewać głośniej dołączył do niej. Jechali już z pół godziny, wypalili pół paczki papierosów, a ona zaczynała połowicznie trzeźwieć.
- Wiesz, że musimy wrócić do domu, prawda? - najwyraźniej od wieczoru, w którym odkrył czym się zajmuje bała się przebywać zbyt długo w jego towarzystwie. Nie wiedział, że zaczynała widzieć podobieństwa pomiędzy nimi, które raczej nie wróżyły najlepiej. Nie zdążyła nawet pomyśleć jak mu to wytłumaczyć kiedy samochód gwałtownie zawrócił.
- Chciałem sprawdzić jak daleko zajedziemy zanim padną te słowa. - nie spojrzał na nią chociaż czuł jej wzrok na sobie. Jakaś dziwna, niesmaczna satysfakcja czaiła się w jego głowie.

***

Ekspedient w sklepie był blady, wychudzony, oczy miał podkrążone i wydawało się, że zaraz zejdzie z nudów. Kayę przywitał uśmiechem pełnym ulgi, który szybko zgasł kiedy zaraz za nią wszedł Styles taksując wzrokiem jej tyłek w obcisłych jeansach. Podczas gdy brunet lawirował pomiędzy półkami, raz po raz wznosząc westchnienia pełne zachwytu - głównie przy działach ze słodyczami i alkoholem, Joined podeszła do chłopca za ladą i ze znaczącym uśmiechem przywitała się z nim podając mu rękę. Wprawny obserwator, za jakiego uważał się Sztandarowy Chłopiec One Direction zauważył szybko, że nie był to zwykły uścisk dłoni. Banknot, szybko wylądował w kieszeni spodni, a dziewczyna odwróciła się i ruszyła w jego stronę. Przeszedł go dreszcz, kiedy spojrzała mu w oczy z niewinnym uśmiechem. Nie podobało mu się to za, ale z drugiej strony sam korzystał z usług takich ludzi jak Kaya. Więc czemu tak bardzo go to odrzuciło? Nie odwrócił jednak wzroku, przeciwnie, wysłał jej zniesmaczony grymas, który zastygł jednak na jego ustach, jakby dopiero przypomniał sobie na kogo patrzy. Wyglądała oszałamiająco. Niewymuskanie, niewymuszenie, z lekko potarganymi włosami, z ledwie widocznym makijażem i oczami, które posiadały niewytłumaczalne wręcz iskry. Zawstydziła się najwyraźniej sytuacją z ekspedientem, bo oblizała wargi i podeszła do niego kręcąc kusząco biodrami.
 - Masło czekoladowe? - zapytała najsłodszym głosem na świecie, kładąc dłoń na jego brzuchu, którego mięśnie pod wpływem jej dotyku zadrgały. Pokiwał głową, ale myślami był już przy półce z alkoholem. Zaschło mu w gardle.
 " Whisky i to szybko, zanim ta nienormalna dziewczyna przejmie nade mną kontrolę."
Wyszli ze sklepu bez słowa, a i drogę do domu pokonali w ciszy. Dopiero kiedy przekroczyli próg, Harry jakby zapomniał o całym wydarzeniu, uśmiechnął się promiennie i zawisł na ramieniu Zayn'a. Kaya z kolei, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi usiadła z butelką rumu na werandzie otulona ciepłym kocem

***

Soundtrack

Kaya's POV/ wspomnienia

Dom płonął, a pełen histerycznego triumfu uśmiech zdobił jej twarz. Mlasnęła, oczy miała wytrzeszczone jakby nie docierało do niej to co widziała, jakby szklana ściana stała pomiędzy nią, a jej "dziełem". Ale czuła smród spalenizny, a fala ognia rozprzestrzeniała się w takim tempie, że powoli zaczynała czuć ciepło na twarzy. Czysta wódka, piętnastolatka ze złamanym nosem, papieros ćmiący się w ustach. Zawsze wyglądała na młodszą, ale wtedy wyglądała jak mała dziewczynka. Gdybyś zobaczył to z boku pomyślałbyś, że kręcili tam scenę z horroru klasy G. Jej trans urwał się dopiero kiedy do uszu doszły krzyki sąsiadów. Po chwili rozległ się ryk syren i wtedy uciekła. Z tego domu nie zabrała nic, nawet czystej pary majtek. Kilka płyt w plecaku, z którymi nie mogła się rozstać. Włożyła dłoń do jeansów, wyciągnęła plik banknotów i przeliczyła je szybko. Za mało. Za mało na nocleg, za mało na autobus do Londynu, za mało na jakikolwiek następny ruch. Krążyła po ulicach miasta, aż do jej głowy dotarło co właśnie się wydarzyło. Potknęła się, oparła się o zimny mur, zakrztusiła się próbując złapać oddech. Zwymiotowała. Potem rozkaszlała się, uszła kilka kroków, zwymiotowała znowu. Zakręciło się jej w głowie.
Nie wiem, który to raz katowałam się wspomnieniami i kolejnym drinkiem. Kojarzysz ten moment kiedy wszystko się odwraca, jakbyś żył w odbiciu lustrzanym i nagle przeszedł w rzeczywistość? Jakbyś trafił w końcu z astralnego tunelu w odpowiedni wymiar? To była tamta noc.
Szlajała się po mieście, kompletnie zagubiona. Nie miała nikogo, nie miała dokąd pójść. W końcu zasnęła wyczerpana na ławce, trzymając kurczowo plecak pod głową. Bywało źle, bywało kurewsko boleśnie, ale nigdy nie znalazła się w tym miejscu. Obrazy płonącego domu - tego samego, w którym się wychowywała, uczyła jak kryć, jak walczyć, paliły jej umysł. Obrazy matki, ze wzgardliwym pijackim uśmiechem, ojczyma z obślizgłym spojrzeniem i twardą ręką. Ten kutas lubił na ostro. Tak straciła ostatnich przyjaciół - tych, którzy zostali pomimo jej chorych zagrywek. Im wstydziła się pokazać, a żaden makijaż nie przykrywał tych siniaków.
Tylko z takim startem masz dwie drogi. Pierwszą jest akceptacja: zjedzony przez strach i bezradność poddajesz się, pozwalasz rzucać sobą po ścianach. Myślisz: "pewnie zasłużyłem", albo "nie mam siły się stąd wyrwać". Istnieje też ta druga - ta, która przyniesie ci satysfakcję z każdego kroku. Ta droga pojawia się dopiero kiedy dojdziesz do kilku wniosków i zbudujesz w sobie siłę, ale wtedy wszystko przyjdzie łatwiej. Myśli tej drogi? "Ja to ja", "nikt nie będzie okazywał mi braku szacunku, nawet jeśli wydaje mu się, że ma do tego prawo." 
Dla niej nie było wyboru. Wychowana przez kolegów z podwórka nie zastanawiała się, którą drogą, tylko kiedy wcielić w życie tę drugą. Jej brat wyprowadził się kiedy miała trzynaście lat, obiecując, że wróci w jej osiemnaste urodziny. Obiecał i zniknął, a ona nie mogła już czekać. Były noce kiedy płakała w myślach, błagając go żeby chociaż zadzwonił, te w których życzyła mu śmierci, były też te pełne zrozumienia, bo wiedziała, że gdyby była na jego miejscu zrobiłaby to samo. Wyjechałaby nie odwracając się na nikogo.
Sama zrobiłam to, trzy lata później, w swoim stylu - z ogniem tym metaforycznym i tym dosłownym. To nie było okej, to przez nich nie potrafiłam ufać. Więc nie szukałam Micky'ego, wycięłam go z pamięci, wpychając w nasze wspomnienia całą złość i nienawiść. 
Przez pół roku szwendała się, dealowała, śpiewała na ulicy przez sekundę nawet nie myśląc o samobójstwie. Nic nie było złe, pomimo przerażającego świata. Nic nie mogło być gorsze od zła, które rodziło się w tamtym domu. Znalazła pracę jako kelnerka w szczurzastym barze w dolnym Londynie. 
Pamiętam, że nie zapomniałam o bracie. Czasem któryś z klientów wyglądał jak on, czasem wydawało mi się, że słyszę jego głos przekrzykujący chaos pub'u. A potem nadeszła rocznica pożaru. Pierwsza. Ta, którą spędziłam w areszcie, próbując uciec przed policją po dokonanej transakcji. Po 6 miesiącach w ośrodku naprawczym, który pełen był naprawdę złych ludzi, z naprawdę ciemną przeszłością wiedziałam już jak produkować narkotyki, jak dobrze je sprzedawać, a także jak pozyskać stałych i lojalnych klientów. Po wyjściu z Pięknej Resocjalizacji, z trzema funtami w kieszeni zdecydowałam się znaleźć brata. 
Westchnęła głęboko i zapukała do drzwi. Powstrzymała odruch uciekiniera i wyprostowała się. W drzwiach stał nieznany jej blondyn. Zająknęła się, ale uśmiech na jego twarzy jakimś cudem dodał jej pewności.
- Szukam Mickiego Joined.

***

Soundtrack

- Żadnej? - zapytał Niall następnego dnia ze wzrokiem wbitym z niedowierzaniem w Kayę. Leżał na morskiej kanapie w pozycji Małej Syrenki i próbował wycisnąć z Panny Joined top three piosenek 1D. Louis z Harry'm znikli po śniadaniu, ale reszta "ludzi pracujących" jak nazwał to Zayn, siedziała w studiu próbując dołożyć nową zwrotkę do mozolnie posuwającego się projektu. 
- Ani pół. - odpowiedziała kręcąc głową z wygórowaną pewnością. 
- Nie wierzę ci. Przyznaj się do chociaż jednego naszego kawałka, który naprawdę ci się podobał,a pokażę ci jak się tańczy. - pertraktował Liam, który siedział obok brunetki, pozwalając na to aby jej nogi splotły się z jego w jakiejś niewiarygodnie wygodnej pozycji. Im dłużej przebywał w jej towarzystwie tym bardziej zaczynał ją lubić. Irytująca była nadal, ale traktował ją z przymrużeniem oka, trochę tak jak młodszą siostrę - nieznośną, ale kochaną, która raz na jakiś czas potrzebowała po prostu klapsa w tyłek.  
- Wolałbym żebyś jednak tego nie robił. Chyba wszyscy wiemy jak sobie z tym radzisz. - parsknął Zayn. 
- Best I've ever had
Hips don't lie
You make me wanna... - zaśpiewał Niall rzucając kuszące spojrzenie Liam'owi.
Kaya zakrztusiła się śmiechem machając dłońmi w geście obronnym. 
- Fuck me. - powiedziała rzucając im prowokujące spojrzenie.
- Wiedziałem! - Wymsknęło się Payne'owi.
Micky, który siedział na podłodze leniwie kręcąc jointa podniósł zaciekawione spojrzenie. Jego siostra szybko zorientowała się, że będzie się musiała z tego wytłumaczyć. Prędzej czy później.
- Widziałam ten kawałek nagrany na jakimś koncercie z ich trasy, w którym chłopcy zamiast oryginalnego "rock me" śpiewali "fuck me". I wierz mi. Brzmiało dużo bardziej przekonująco. 
Zayn chrząknął, a Kaya rzuciła mu twarde spojrzenie. Obydwoje myśleli dokładnie o tym samym. Tylko jeden z nich na tamtym koncercie zmieniał tekst rzucając kuszące spojrzenie w stronę aparatu fanki. 
- Harry! - rzucił niczego nieświadomy Niall z entuzjazmem w stronę zielonookiego, który stanął w progu. - Nie uwierzysz co właśnie powiedziała Kaya.

wtorek, 18 lutego 2014

III ROZDZIAŁ

Cześć Koty,
Nie mam internetu. Brzmi to dosyć dziwnie w XXI w., ale co poradzę kiedy Ktoś zalał router, a Panom z UPC najwyraźniej się do mojego domu nie spieszy. Wklejam rozdział i zmykam, bo Pani w McDonaldzie rzuca mi podejrzliwe spojrzenie. 
Czytajcie, piszcie co myślicie. W końcu akcja ruszyła, więc jeśli nie przekombinowałam to powinno być ok.

Pyk!

***

Soundtrack

Dopiero trzeciej nocy w ich domu Harry zorientował się jak zarabia pieniądze rodzina Joined. Kiedy zszedł na dół, około drugiej, po butelkę piwa i resztki z obiadu, usłyszał syk, jakby niedokręcony gaz ulatniał się gdzieś w kuchni. Dźwięk dochodził jednak z łazienki na dole, która podobno wyłączona była z użytku. Podszedł do drzwi, spod których wyłaniał się snop światła i pchnął je delikatnie. Ampuła laboratoryjna postawiona na palniku drgała lekko. W ciemnym pomieszczeniu wyraźnie wyglądającym na opuszczone unosiły się opary i intensywny zapach wyrabianej kokainy. Basy puszczanej cicho muzyki gwałciły umysł. Spomiędzy szklanych probówek, ampułek, i cholera wie czego jeszcze, błysnęły oczy. Rozszerzone źrenice, lśniące i wyjątkowo podkrążone. Drobna dłoń popłynęła w stronę ust i wetknęła pomiędzy wargi grubego jointa. Uśmiech widniejący na tych wargach był triumfalny, był uśmiechem zdobywcy, jednocześnie miał w sobie coś złowieszczego. Zwiastował nadchodzące kłopoty.
Stanął pewnie w drzwiach, prawie z lustrzanym uśmiechem na twarzy. Kaya nie zamarła jak to miała w zwyczaju w takich sytuacjach. Więcej. Nie odrywając od niego wzroku wymruczała cichym nęcącym głosem, żeby podszedł bliżej. Wyglądała jak dumny naukowiec. Cóż. Była to, jakby nie patrzeć, zaawansowana chemia praktyczna. Podzielił się z nią tym spostrzeżeniem.
- Wolę myślę o tym jak o magii. Bo to pewnego rodzaju magia natury.
- Więc produkujesz narkotyki. - powiedział sprowadzając ją na ziemię. -  A Micky i Jace je sprzedają? 
Rzuciła mu znaczące spojrzenie i milczała. Porzucił temat.
- Gdzie się tego nauczyłaś? -zapytał w końcu, tak jakby ledwo się powstrzymywał do tego momentu. Zaśmiała się perliście, widział, że jest naćpana, zastanawiał się tylko czy swoim towarem.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz i myślę, że dla dobra naszej współpracy nie powinieneś wiedzieć.
Nie wiedział dlaczego słowo współpraca zabrzmiało tak sprośnie w jej ustach.
- To spore ryzyko.
- To sporo pieniędzy. - zripostowała go natychmiast z wilczym uśmiechem.
Obserwował jak małe dłonie prawie pieszczotliwie podkręcają palnik, szatkują coś nożem, potem tylko czuł oszałamiający chemiczny zapach.
W salonie coś spadło, pewnie znowu, któreś ze stworzeń pałętających się po domu, zrzuciło szklankę.
- Mógłbyś?
Wyszedł z pomieszczenia zamykając drzwi z dziwnym podnieceniem. Tym najgorszym, tym którego sam się w sobie bał.  Ten dziwny ścisk w żołądku był obietnicą adrenalinowych rozkoszy.

***

Siedzieli do rana, "degustując" jak nazwała to Kaya, więc kiedy Styles zszedł na dół na zwale* i półprzytomny próbując uniknąć gwałtownych ruchów i rozglądając się czujnie za paracetamolem albo innym ibuprofenem, nie zdziwiła go cisza. Rozsadzało mu głowę. Gdyby teraz ktokolwiek miał mieć z nim styczność raczej nie poznałby w nim Harry'ego Styles'a. Poznałby za to rozwydrzone dziecko z kwaśną miną i za małą ilością cukrów w organizmie. W salonie było cicho, w popielniczce dopalał się papieros, najwyraźniej minęło naprawdę mało czasu odkąd poszli spać, ale pachniało kawą, za którą teraz dałby się pokroić. Po przeszperaniu szafek, triumfalnemu zdobyciu painkillerów i kawy usiadł w fotelu Jace'a. Bury kot wskoczył na jego kolana domagając się uczuć, a jego organizm domagał się nikotyny. Nagle czarna plama przebiegła tuż przed oknem, a za nią podążyła postać owinięta kocem, z kubkiem w dłoni. Spojrzeli na siebie przez szybę. Przypomniała mu się poprzednia noc i znów poczuł to dziwne porozumienie, tak jakby łączyła ich więź miliona wspomnień, a przecież zapowiadał się dopiero czwarty dzień współpracy. Mlasnął cicho, i spojrzał jej w oczy. Poczuł gęsią skórkę. Szumiło mu w uszach i nie był już pewny czy to nieprzespana noc, czy zwała, czy może jej odsłonięte obojczyki i przygryziona warga.. Kiwnął głową odrobinę wytrącony z równowagi. Miała na sobie kurtkę brata, która sięgała jej prawie do kolan, kalosze i kompletny bałagan we włosach, a jej rozszerzone źrenice mówiły, że na czymś ją przyłapał. Pies zaczął szczekać więc odwróciła wzrok i ruszyła w stronę pola, raz na jakiś czas rzucając mu gumową piłkę. Wstał i wyszedł na werandę, chłód uderzył go w kark i nerki, zadrżał. Koszulka zatrzepotała na wietrze. Dookoła panowała cisza, dom był zbudowany w taki sposób żeby widok jakiejkolwiek cywilizacji nie zakłócał terenów pola, ani lasów. Usłyszał jej gwizd, potem zobaczył jak brunetka tańczy z psem na środku łąki. Śpiewała. Loki raz na jakiś czas domagał się rozrywki, więc gonili się raz jedno raz drugie, w końcu Kaya poślizgnęła się i padła na wilgotną trawę ze śmiechem. Poczuł dziwny ścisk w żołądku. Coś w tym obrazie było jego. Tak swojskiego, pełnego spokoju. Nagle przypomniał sobie swój dom i zrozumiał decyzję Joinedów o przeniesieniu się na wieś. Wrócił do środka i usiadł z powrotem w fotelu, odpalając papierosa z paczki leżącej na oparciu, po czym pogrążył się we wspomnieniach poprzedniego wieczora. Kaya miała twarz dziecka i gdyby nie jej oczy błyszczące nieposkromioną ciekawością świata, nie dałby jej więcej niż czternastu lat. Była bardzo ekspresyjna, ale nie głośna co było idealną kombinacją. Miała bardzo mocną wizję na swoją twórczość, i to chyba była jedyna rzecz w jej życiu, której była pewna. Miał wrażenie, że coś przed nim ukrywa. Gdy myślała, że on nie patrzy w jej oczach widać było przeraźliwy, duszący ból. Nie znał jego źródła, ale ten wzrok prześladował go kiedy kładł się do łóżka. Czasem w ferworze zabawy kiedy odwracał głowę żeby na nią spojrzeć widział jak jej usta wyginają się nadając jej twarzy wyrazu rozgoryczonego, pozostawionego samego sobie dziecka. Zaraz potem budziła się z transu, uśmiechała, odpalała papierosa i wracała do złośliwego Ja. Zacisnął szczęki i postarał się o rytmiczny oddech. Zaczynał wariować. 
 Usłyszał jak schody skrzypią i uśmiechnął się na widok Niall'a, który z miną zombiaka kierował się do kuchni. 
- Cześć Kocie... - blondyn przecierając oczy, prawie nieprzytomny podszedł do lodówki całkowicie ignorując słowa Harry'ego i wyjął z niej kilka plasterków szynki. Po czym bezceremonialnie wepchnął je sobie do buzi. Dopiero wtedy spojrzał lazurowymi oczyma w stronę przyjaciela i uśmiechnął się niewyraźnie. - Jeść? - zapytał. 
- Jasne. Jajecznica? - zapytał Styles i nastawił patelnię na gazie. 
- Cokolwiek. Jeść. - odpowiedziało mu mruknięcie. Niall zasnął z twarzą w misce z owocami i obudził go dopiero stuk talerza z gorącą jajecznicą. Wpakował sobie jedzenie do ust i plując nim na czystą koszulkę wybełkotał z uczuciem. - Kochaaaam Twoje jajka.
Brunet postanowił zignorować dwuznaczność tych słów i ukrył uśmiech w kubku kawy.
Powoli zespół zaczął schodzić się do kuchni, na niezapowiedzianą naradę. Louis nie pojawiał się, ale znaczące spojrzenia jakie wymienili ze sobą mówiły, że wszyscy wiedzą w czyim łóżku dzisiaj spał. 
- Ja tam jej nie lubię. Wydaje się nadętą pindą, która wierzy ślepo w swój osąd co do nas, muzyki i świata. - powiedział o Kai Liam siedząc na blacie i wypijając Zayn'owi kawę. Malik jakby potwierdził jego słowa, ale zajęty był poszukiwaniami słodkiego więc wymruczał tylko coś pod nosem.
- Ja ją uwielbiam. Jest zabawna, intrygująca i słucha zajebistej muzyki. - Niall nie uznał za stosowne wyszczególnienia, że zajebista muzyka to ta, której słucha on, ale każde z nich chyba było tego świadome.
Harry milczał. Czuł jakby nie miał prawa do brania udziału w tym głosowaniu. Chciał ją zerżnąć. Nie wypadało odzywać się w takich chwilach. Angielskie wychowanie. Plus było w niej coś kompletnie niezrozumiałego, co powstrzymywało go od wyrażenia opinii. 
W końcu Zayn łamiąc na kostki czekoladę znalezioną na najwyższej półce burknął, cicho jak zwykle: - Owszem. Irytująca jest. Ale talentu jej nie brak. Osobowości też nie, chociaż... szczerze? - podniósł wzrok. - Mnie osobiście przeraża. Ktoś powinien w końcu ujarzmić tę dziewczynę.
- Błagam, tylko nie Harry. - głos, który wypowiedział ostatni komentarz był niewyspany, ale bardzo szczęśliwy. Należał do Louis'ego. Styles wyszczerzył się złowróżbnie i oblizał wargi.Podniósł wzrok. Napotkał parę szczerze oburzonych oczu. 
- Harry?

***
Soundtrack
Wybuchła serpentyną śmiechu. Zero opanowania. Ten kawałek przypominał jej czasy kiedy siedzieli w trójkę w Londynie, bez kasy i tańczyli do głupich piosenek, próbując zapomnieć o pustym żołądku.
- Shake shake shake shake y shake it! - krzyknęła ocierając łzy śmiechu i zaczęła skakać po salonie. Micky i Jace tańczyli w stylu cipek z teledysku 50 centa, a Harry dostawał drgawek. Parodiowany lap dance, który dał Zaynowi turlającemu się po ziemi ze śmiechu doprowadził wszystkich do granic. 
Trudno było się opanować, ale wszyscy wychodzili z założenia, że wygłupy z reguły dawały najlepsze pomysły. Niall kręcił tyłkiem lepiej od Kai i kusił - trudno było nie zacząć go po nim klepać. 
Gdyby pół godziny później ktoś zajrzał przez okno zobaczyłby brunetkę, w stanie głębokiego upojenia alkoholowego leżącą na ziemi i próbującą złapać oddech, jednocześnie nie przestającą się śmiać, Micky'ego obserwującego Jace'a i Louis'ego próbujących ugotować kolację/śniadanie, Zayna i Liam'a jedzących watę cukrową, Niall'a, który próbował rapować i... Harry'ego, który ze spokojnym uśmiechem siedział przy sprzęcie wybijając rytm zabawy. To był jeden z tych wieczorów, które mógłby kultywować w swojej głowie.
Odwrócił wzrok od sprzętu i rzucił dziewczynie krótkie spojrzenie. Cóż... nie była już tak nieziemsko piękna jak w Modest, ale może dlatego, że poznał ją lepiej. Charakter miała złośliwej suki, co było rozrywką dopóki nie zaczynała kierować tych złośliwości w jego stronę. Miała rozmazany makijaż, mało pociągającą pozycję i była pijana. Ale nadal wydawała się niemożliwie prawdziwa. Robiła właśnie jakieś dziwne miny śpiewając i wodziła wzrokiem po suficie ze zdecydowanie zbyt dużym zainteresowaniem. Zaczynał podejrzewać ją o schizofrenię. Jace i Louis szybko znaleźli wspólny język co chyba podobało się Harry'emu najbardziej - byli przezabawni, a zaczerwienione policzki blondyna Styles zaliczył do dobrych znaków. Louis właśnie odwrócił na chwilę twarz od patelni, wytarł wierzchem dłoni policzek i westchnął. 
- Ktoś musi jechać do sklepu... - nie zdążył nawet dokończyć, bo Micky i Jace, najwyraźniej wytrenowani, walnęli otwartymi dłońmi w najbliższą powierzchnię twardą i krzyknęli chórem " ja nie!". Zayn i Liam spojrzeli po sobie z satysfakcją. - My jesteśmy najebani. - mruknął Malik z triumfalnymi smirkiem za to niezbyt wyraźnie. Kaya przybiła sama sobie piątkę. - O to to, ja mam to samo. - zachichotała cicho i nie ruszając się z podłogi spojrzała do góry nogami na Niall'a. - Ale shotgun**!
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę blondyna, który właśnie próbował się wymknąć z pokoju i uniknąć jakiegokolwiek wysiłku. Czując gorący wzrok na swoich plecach odwrócił się z anielskim uśmiechem. - Kupcie mi żelki. I chipsy. - po czym z godnością wrócił do tchórzliwej ucieczki. Styles uśmiechnął się pod nosem, podszedł do Kai i pochylił się nad nią. Zwróciła ku niemu oczy, które nagle wydały mu się dużo bardziej trzeźwe. 
***

* zwała - potocznie stan zejścia narkotyku z organizmu
** shotgun - tzw. jeździec - zaklepanie sobie miejsca obok kierowcy

poniedziałek, 10 lutego 2014

II ROZDZIAŁ


Witaj Ludzie Czytający,
Niestety. Poległam. Po Waszych komentarzach dotyczących perspektywy zdałam sobie sprawę, że praktycznie całe opowiadanie (tak, już prawie całe mości sobie miejsce na moim zawalonym pulpicie) jest napisane w różnych osobach. I szczerze mówiąc - zaczęło mi się to nawet podobać. Wybaczcie więc tę gafę, jeżeli kiedykolwiek porwę się na pisanie czegoś nowego - będę walczyć z pisarską schizofrenią. Na razie postarałam się jednak o bardziej przejrzystą zmianę perspektyw. Dajcie znać czy nie jest może choć ociupinkę lepiej. Dziękuję tym słodkim misiom, którym chciało się przeczytać moje wypociny i skomentować. 

Pyk!

***

Soundtrack


Wracałam do domu z myślami zapełnionymi tym chłopcem i tym jaką decyzję podejmą. Byłam niepewna, a dawno tego nie czułam. To był czysty masochizm - zapełnianie swojej głowy wspomnieniami tego spotkania, ale nie mogłam się powstrzymać. Musiałam zobaczyć go znowu i czułam się tym szczerze zażenowana - jak piętnastka i jej pokój zapełniony plakatami Justin'a Bieber'a.
Tego wieczoru pierwszy raz wygooglowałam One Direction i to co ukazało się moim oczom, od genialnych głosów po zabawne, niewiarygodnie błyskotliwe wywiady zbiło mnie z tropu. Po tym researchu... Naprawdę chciałam żeby oddzwonili. Mijały jednak kolejne dni i powoli przestawałam w to wierzyć. Myślałam nawet, że to był pewnego rodzaju sen na jawie, i że tak naprawdę to się nie wydarzyło, co pozwalało powoli wymazywać z pamięci wbijające się we mnie jasne tęczówki Styles'a. Od tygodnia w domu trwał melanż o słodkiej tematyce "Kaya rżnie X Factora", który zdawał się nie mieć końca, a ja powoli odpływałam w kreski i drum'n'bass. Chłopcy uwielbiali moje autodestrukcyjne wydanie, bo zawsze było ze mną wtedy najwięcej zabawy. Promieniałam uśmiechem i duchem życia.
I kiedy już przestałam na to czekać, tego chłodnego poranka, w środku melanżu zadzwonił telefon. Pijana podeszłam do niego i podniosłam słuchawkę, jednocześnie próbując ustać na nogach i nie bełkotać.
 - Jointy&Kokaina spółka z.o.o., Kaya przy telefonie, tak słucham? - cóż... to by było na tyle w kwestii normalnych zachowań społecznych, ale Micky'emu dostarczało to rozrywki sądząc po kolejnym wybuchu euforii, więc nie przejmując się zbytnio nie najlepszym początkiem zawtórowałam bratu śmiechem.
Po drugiej stronie zapadła chwilowa cisza. Potem usłyszałam cichy, niski śmiech. Zadrżałam.
- Widzę, że nie ma znaczenia ilość zarabianych pieniędzy. Bawimy się podobnie. Nie będę udawał zaskoczonego. To byłaby pruderia...
Milczałam skruszona, jak dziecko przyłapane na podkradaniu słodyczy, jednocześnie czując wybuch gorąca w podbrzuszu i wybuch chaosu w głowie.
 " To on"
- Mogłem się tego spodziewać biorąc pod uwagę stan w jakim byłaś na wstępnych rozmowach.
- Wypraszam sobie! Z tego co pamiętam nie mam sobie nic do zarzucenia... - oburzenie wygrało z szokiem i para leżąca na podłodze w kuchni mogła obserwować jak tupnęłam nogą lekko zbita z tropu, próbując zachować twarz po jakże cudownym wstępie. Zastanawiałam się właśnie nad swoich nowym przezwiskiem: " Kaya Nie-mam-mózgu Joined"? " Kaya Epicka Porażka"? Nawet nad tym musiałam najwyraźniej popracować.
- Do zarzucenia... Cóż, rzeczywiście nie narzucałbym zbyt wiele na ciebie, masz zbyt przyjemne dla oka ciało żeby jakkolwiek je zakrywać... - mruk wbił mnie w trans i poczułam jakby chłopak stał na przeciw mnie i patrzył tym wytrącającym IQ spojrzeniem.
- Cóż... - zadrwiłam imitując jego seksowny głos. - Musiałbyś zobaczyć mnie teraz...
Kokaina sprawiała, że byłam miękka, chociaż nie do końca miałam pewność, czy to narkotyk, czy głos, który słyszałam w słuchawce. 
Wciągnął głośno powietrze, ale miałam wrażenie, że cały czas kpi ze mnie, co wcale nie sprawiało, że wydawał się mniej fascynujący. W końcu ktoś zapowiadał się być dla mnie wyzwaniem. Zaczynałam właściwie odczuwać już pewne rozdrażnienie łatwością z jaką ludzie dawali mi siebie. 
- Do rzeczy... Styles. - powiedziałam w końcu, próbując ukryć zniecierpliwienie, a w rzeczywistości przebierając nogami i strzelając kościami w dłoniach.
Odpowiedział mi śmiech. - Widzę, że odrobiłaś pracę domową... - kolejna przerwa. - Do rzeczy... - drwina lała się z każdego słowa. Był bezczelny! 
- Podjęliśmy decyzję. Jesteśmy zajebiście ciekawi współpracy z tobą. Na razie jesteśmy jeszcze pochłonięci pracą nad wybranymi już na album kawałkami, ale powinniśmy być wolni od 20 listopada. Nadal zainteresowana?
Byłam tak kurewsko zainteresowana, że po odłożeniu słuchawki odtańczyłam taniec triumfu nie przejmując się otaczającym mnie tłumem. Podeszłam do Jace'a , który wyraźnie miał już dosyć i wymruczałam mu nowiny do ucha. Nie spodziewałam się wybuchu szczęścia - blondyn gardził komercją i popkulturą tak bardzo, że słowo Hipster jakkolwiek obraźliwe w dzisiejszym słowniku, było niewystarczające. Widząc jednak, kompletnie niezrozumiały, głupkowaty uśmiech na mojej twarzy, pocałował mnie mocno i ze zmrużonymi oczami i kodeinowym uśmiechem wydukał: 
- Skarbie mój... To cudownie. Jeśli tylko to będzie to. I pamiętaj, że zawsze możemy wykminić inny sposób na pieniądze.
Nawet nie wiedział jak mi tym pomógł. Działałam kompletnie egoistycznie. Przyszło to do mnie jak olśnienie i nie mogłam uwierzyć, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Pieniądze! Potrzebowaliśmy pieniędzy. Potrzebowaliśmy ich bardzo. A tych pięciu chłopców niosło stosy monet jak w pieprzonym banku Gringota.

***
Jace POV

Pod dom zajechał czarny samochód z przyciemnianymi szybami co nie umknęło uwadze Kai, a mojej nie umknęła jej reakcja. Wykrzywiła wargi z pogardą, ale było w tym coś jeszcze. Nie wiedziałem co, nie rozumiałem czemu nerwowo odgarnęła włosy z twarzy i wyprostowała się dumnie. Była w niej jakaś aura niepewności, niecierpliwego wyczekiwania, dłonie lekko jej drżały. Uśmiechnąłem się pod nosem. Cieszyła się na to bardziej niż mógłbym podejrzewać. Dzwonek do drzwi wybił ją z transu.
- Ty otwórz... - mruknęła odchodząc w stronę studia.
W domu panował artystyczny nieład nazywany również "kompletnym rozpierdolem", a Micky jeszcze spał. Wczoraj znowu siedzieliśmy do późna, Kaya z tym swoim małym pudełkiem wybijającym dźwięki, i z zeszytem, my z jointami. Rzucaliśmy jej tematy, rozmawialiśmy, Micky trochę nawijał. Położyliśmy się o czwartej, ale odniosłem dziwne wrażenie, że Kaya nie spała w ogóle. Wyglądała jak gówno, ale aby uniknąć konfrontacji nie wspomniałem o plamie na koszulce i worach pod oczami. Fałszywie liczyłem, że po prostu znikną. 
W progu, na naszym ganku stało pięciu chłopców. Nie zamierzałem udawać, że nie wiem kim są, ale nie zamierzałem również ukrywać mojego podejścia. Z wykrzywionymi w ironicznym uśmiechu ustami przywitałem ich, przesunąłem się żeby mogli wejść do środka. Jebany twór internetu.
- Witajcie w naszych pewnie zbyt skromnych progach.
Odpowiedziało mi pięć prychnięć i wywróconych par oczu. Czy mi się zdawało, czy usłyszałem również" ja pierdooole" rzucone ze zirytowaniem? Zignorowałem wszystko.
 - Chcecie się napić? Zapalić? Coś wciągnąć?
W odwecie dostałem tylko zszokowaną ciszę, którą również zamierzałem olać ciepłym moczem. 
- Doobra. Cóż, czym chata bogata. Nie mamy za dużo dodatkowych pomieszczeń, ale zwolniliśmy Wam dwa pokoje, więc jakoś się pomieścicie. - Nie było w tym pytania, stwierdziłem fakt.
Jeden z nich, który, bodajże miał na imię Louis, i który był w prostych słowach bogiem seksu uśmiechnął się kusząco.
- Dziękujemy. Nie spodziewaliśmy się tak miłego powitania. - otaksował mnie wzrokiem, który przyprawił mnie o gorąc na twarzy, a reszta parsknęła próbując zakryć swój śmiech kaszlem, przytuleniem się do ramienia kolegi, lub po prostu odwróceniem głowy. Jedynym, który śmiał się głośno i bez krępacji był blondyn. 
- Przywieźliśmy trochę swoich sprzętów, mamy nadzieję, że Jaśnie Pani to zdzierży, gdzie mogę je położyć? - Ach... Więc to był Harry. Powiedzmy, że rozumiałem Kayę i jej fascynację. Chłopak miał w oczach to samo co ona. Był zwiastunem całkowitej destrukcji. Kazałem sobie w myślach zanotować, żeby raz na jakiś czas rzucać na  niego okiem.
- Do studia, a raczej jego imitacji. Na końcu korytarza skręć w lewo. Kaya już tam jest. 

***

Soundtrack

Trzecia osoba:

Harry wszedł do zadymionego pomieszczenia. Zsunął ciężką torbę z ramienia rzucając lekko niepewne spojrzenie na bordowe ściany i dopiero wtedy zobaczył brunetkę leżącą na podłodze z jointem pomiędzy krzywymi palcami kompletnie zrelaksowaną, jakby się ich nie spodziewała. W tle leciały jakieś amerykańskie rapsy, zupełnie mu nie znane, ale dobre, naprawdę dobre. Jej dłoń poruszała się nad jej ciałem w rytm basów. Nadgarstek był pełen jakiś dziwnych sznurków i koralików. Nawet nie drgnęła kiedy położył się obok niej, stykając ich ramiona razem. Leniwy uśmiech zagościł na jej ustach, a potem przekręciła kark i otworzyła oczy. Zamarł, ale nie odwrócił wzroku.
- Cześć... - wymruczała muskając dłonią jego własny nadgarstek. Przez jego ciało przebiegł dreszcz.
- To zawsze ja będę musiał za tobą biegać. - wyrwało mu się.
Zaśmiała się lekko, jakby to nie było wyznanie, tylko żart rzucony w przestrzeń.
Odwróciła głowę i teraz nie widział czy nadal się uśmiecha. Przestała też go dotykać, podała mu jointa. Pokręcił głową. 
- Wolę proszki. - wymruczał, wznosząc się na wyżyny swojego uwodzicielskiego głosu i wyciągnął z kieszeni dilerkę pełną kokainy.
Uśmiechnęła się, z nutką ironii, którą zdążyła doprowadzić go do kurwicy. Zacisnął zęby.
- A mówią, że sława to nie tylko kawior i kokaina... - oblizała wargi. Była blisko. Coś było w niej takiego, że nie mógł złapać oddechu. Wyciągnął się po kociemu i wysłał jej kpiarskiego buziaka.
Wstała z zamachem i w tym samym momencie do pokoju weszła reszta One Direction. Niall oszalał. 
- Dziewczyno, to Robb Bank$! - westchnął, teatralnie mdlejąc. Muzyka trafiła do każdego z chłopców.
- Then I let her JLo my Anakonda, nigga you... - nawinął Horan, po czym zagryzł wargi patrząc na Kayę. 
-AsapRocky... Shit I'm Asap Rock - dowinęła śmiejąc się lekko. Kręciło jej się w głowie.
- Dobra... - poczekała aż wszyscy wejdą i usadowią się wygodnie, po czym sama nie zmieniając miejsca usiadła po turecku. Sięgnęła ręką po swoje pudło i podłączyła wtyczkę. 
-Możemy to zrobić na rapsy...- Zagrała kilka leniwych dźwięków, średnio poskładanych do kupy i skaczących po intonacjach. Liam skrzywił się lekko. 
-Ayo, Ayo...-zanuciła czysto i uśmiechnęła się zachwycona jak dziecko, któremu uda się coś po raz pierwszy i odwraca się żeby sprawdzić czy patrzyłeś.
- Bitch I'm in the 212
With the fifth cock nigga
Its the 2 1 zoo
Fuck you gon' do 
When your goons sprayed up
Bet his bitch won't get him
Usłyszała cichy beatbox i spojrzała w stronę drzwi. Micky stał z petem w dłoni i praktycznie drapiąc się po dupie robił cuda ustami. 
- Nie dajcie się nabrać na tę słodką minkę, wymyśliła to wczoraj wieczorem. I zajęło jej to dużo więcej czasu... - wytknął język, a Louis próbował zakryć śmiech kaszlem. Harry patrzył to na chłopaka to na nią jakby czekał na dalszy ciąg wymiany słownej, która najwyraźniej opierała się w tym domu na grze, żartach i sporej dozie dystansu. Już mu się podobało. 
- Nie bądź taki skromny, ty też miałeś duży wkład w tę jakże ambitną twórczość. Z tego co pamiętam to przypalałeś sobie akurat nos przysypiając na krześle. - brunetka wysłała bratu kpiarskiego buziaka.
- Wracając do muzyki... - nawiązał lekko Zayn podnosząc znacząco brew. Rozsiadł się wygodniej i ponowił zabawę telefonem starając się nie okazywać zaskoczenia tempem i stylem pracy.
- Tak... - Kaya rzuciła chłopcu przeciągłe spojrzenie. - Możemy zrobić Janis...
Wstała i sięgnęła do komputera. Wpisała szybko nazwę utworu i po chwili dźwięki wypełniły pokój.
- Summertime, time, time, 
Child, the living’s easy. 
Fish are jumping out 
And the cotton, Lord, 
Cotton’s high, Lord, so high. 
- Miałam oczywiście na myśli Janis style, bo nie zaśpiewam tego nawet na twoim pogrzebie i wstań z kolan. Błaganie na nic się tu nie zda. - Liam siedział sztywno, najwyraźniej nie wiedząc jak odpowiedzieć na tekst dziewczyny. Nie bawiła go, wkurwiała nabuchanym ego i miał ochotę ją trzepnąć w tyłek. Dodatkowo była zdolna co irytowało go jeszcze bardziej. I nie miała stanika. Suka.
Harry był trochę otępiały. Informacje przychodziły do niego lekko opóźnione z racji wpatrywania się w jej dekolt, po tym samym odkryciu jakie dokonał jego kolega z zespołu.
- Możemy też zrobić coś lekkiego... - rzucił Louis i podszedł do komputera. Usiadł na fotelu i mlasnął jakby zasiadał do smacznej kolacji.
Alt-j breezeblocks
- I nagle to ty jesteś mój ulubiony! - powiedziała Kaya, z rozpromienioną twarzą, siadając sobie na stopach i machając dłońmi z entuzjazmem. - James Blake?
- Okej... Alt-j z James'em i Azealią Banks?
- A chuj jak komercyjnie, to komercyjnie. - zaśmiał się Niall machając dłonią w geście poddającej się trzynastolatki Rodzice-i-tak-będą-źli Pójdę-na-całość!

- Spróbujmy.

czwartek, 6 lutego 2014

Cześć.

 Cześć,
Jestem Kotem Kojotem. W dowodzie, oprócz braku zameldowania, oraz jakże urokliwego zdjęcia z czasów gimnazjum, widnieje imię Paulina, ale wierz mi, rzadko na nie reaguję. Od chyba zawsze pisałam jakieś pierdy w Wordpadzie na poprawienie sobie humoru, żeby zabić czas, albo trochę się uspokoić. Ostatnio te wszystkie małe formy zaczęły być spójne ze sobą. Zaczęłam się zastanawiać co z tym zrobić, a że nie byłam w stanie pokazać tego żadnemu z moich znajomych (raczej nie są fanami 1d, zresztą ja też za takową się nie uważam) postanowiłam założyć bloga. Chuja wiem o grafice internetowej, html'u i tych sprawach- technologia to nie mój świat, więc z góry przepraszam za gówniany szablon i całą resztę. Na muzyce za to znam się lepiej więc polecam włączanie sobie soundtracku do rozdziałów.
Cudownie byłoby dostać jakiś odzew, co poprawić, co w miarę da się zjeść.
Życzę miłej dotychczasowej lektury.

Pyk!

poniedziałek, 3 lutego 2014

I ROZDZIAŁ

Soundtrack


    
     Dom był duży i przestronny, co chwilę padały mu korki, okna były nieszczelne, a drzwi skrzypiały wywołując dreszcze i wieczne dysputy na temat: " Czy jesteśmy na sto procent pewni, że duchy nie istnieją". Nigdy nie byłoby ich na niego stać gdyby nie fakt, że znajdował się na przedmieściach, ale dla nich stanowiło to tylko jego kolejny atut. Podczas jednego z wieczorów w centrum Londynu, kiedy siedzieli w swoim starym mieszkaniu nad barem, paląc jointy i słuchając muzyki, zgadali się, że zawsze marzyli o domu po środku niczego. Każdy z innych powodów. Micky chciał mieć psa. Ale nie szczura, który całe dnie leżałby na kanapie śliniąc poduszkę i ujadając zaciekle kiedy ktoś przychodził, a wilczura, albo inną bestię. Nie wyobrażał sobie jednak męczarni jakie przeżywałby pies takich rozmiarów w mieście. Śniły mu się długie spacery po lasach i ogród. Kaya chciała móc drzeć się do bólu kiedy tylko będzie miała ochotę nie wywołując ataków epilepsji u  sąsiadów i cóż... jej koty przestawały mieścić się w jej pokoju. Wylewały się masami, wszędzie, biegając dookoła kamienicy i walcząc o teren z dachowcami. A Jace? Jace lubił ciszę, lubił spokój... i pragnął przestrzeni. Dom miał ogromne okna, które dawały mu możliwość siedzenia przez kilka godzin bez ruchu, słuchając męczącej kawałki Kai i wpatrywania się w zieleń za oknem. We wrześniu minął rok odkąd się tu przenieśli. Micky, Kaya i on. Z reguły kilka innych osób kręciło się po domu - jakiś tymczasowy chłopak brunetki, lub ich przyjaciele, ale dziś było w nim cicho i spokojnie może ze względu na poranną porę, a może dlatego, że mało kto wiedział, że już wrócili. Erotoman wskoczył mu na kolana i po chwili wtulania się w jego brzuch zasnął w pozycji przeczącej prawom fizyki, a blondyn błądził w myślach.
To była ciekawa przygoda - Superwielki, komercyjny kontest, który opływał w pieniądze i narkotyki naprawdę dobrej jakości. Ale Kaya od prawie samego początku zgasła. Cała jej magia, którą potrafiła wnosić muzyką, cała jej hiperświadomość znikła kiedy na scenie zapalały się światła. Dużo o tym rozmawiali. Micky jako jej ukochany brat i Jace jako najlepszy przyjaciel próbowali ją odblokować, ale na początku nie chciała wykrztusić z siebie nawet słowa. Potem przyznała, że chce po prostu wrócić do domu. I tyle. Kiedy odpadła byli szczęśliwi. Na co była im kasa i blask jeśli ona była nieszczęśliwa? Przecież wniosła do ich życia tyle czułości, niby zwierzęcej, niby niezręcznej, a jednak widok uśmiechu na jej twarzy przynosił ciepło. Mieszkali w razem od trzech lat, obdarzając się wszystkim co mogła dać sobie rodzina. Ich znajomi mówili zawsze, że kiedy są w trójkę zachowują się jak wspólnicy w zbrodni. Zawsze była jakaś konspira. Niewypowiedziane dialogi. 
Jak to nazywała Kaya: " Porozumienie na płaszczyźnie orbitalnej."
Każdy zawsze boi się takiej miłości. Miłości, która sprawia, że jesteś bezsilny, że potrzebujesz ich aby cieszyć się swoim sukcesem i płakać nad swoimi porażkami. Czasem aż czuł wstyd kiedy po obudzeniu radość rozrywała mu serce. Mieli siebie. A w tym kurewskim, czasem naprawdę przerażającym świecie, to było wszystko.
W zamyśleniu nie usłyszał stąpających po drewnianej podłodze pary bosych stóp. Z transu obudziły go dopiero szczupłe ramiona obejmujące go od tyłu i zimny nos na jego obojczyku. Erotoman mruczał cicho. Milczeli napawając się swoim ciepłem i bliskością. 
Już dawno doszli w dwójkę do porozumienia, że milczenie naprawdę jest złotem. Jest magią chemii, która pozwala powiedzieć więcej niż słowa kiedykolwiek będą w stanie. 
Ona właśnie opowiadała mu jak dobrze jest być w domu, i że znowu słońce uderzyło ją prosto w twarz, bo zapomniała zasłonić okien. On mówił o tym, że z kasą znowu jest ohydnie krucho i, że trzeba pojechać do miasta. Pocałowała go leciutko w szyję i ruszyła do komputera w salonie, żeby przez następne piętnaście minut szukać wymarzonego utworu na dzisiejszy dzień. Na piętrze trzasnęły drzwi, w progu salonu stanął Micky. Skacowany Micky z kwaśną miną. - Kawy... - zajęczał wyciągając dramatycznie dłoń w stronę sufitu z miną narkomana. W odpowiedzi usłyszał tylko cichy chichot swojej siostry. Rzucił jej oskarżycielskie spojrzenie.
 - Ty... zdradliwa łasico. Gdzie współczucie, gdzie litość?! Boże... nie znoszę tej rodziny. - i krzywiąc się jak urażona diwa ruszył do kuchni. 
- Zrób od razu śniadanie jak już tam jesteś! - Krzyknął Jace, odwracając tylko lekko głowę z uśmiechem. W odpowiedzi usłyszał wiązankę przekleństw, ale po chwili słychać było szczęk naczyń, a następnie parter zapełnił się zapachem smażonej jajecznicy.
 - Ha! - krzyknęła triumfalnie Kaya i już po chwili tańczyła do znalezionego kawałka. Z kolumny porwała nieskończone wczoraj piwo i wypiła je duszkiem. Włosy miała w nieładzie, a cień scenicznego makijażu prawie znikł z jej twarzy. Była szczęśliwa. 
Domowy telefon był wynalazkiem, który sprawdzał się u nich idealnie. Mieli wiele wspólnych spraw i wspólnych znajomych więc kiedy ktoś miał sprawę do Familii - dzwonił do domu. Dodatkowo Kaya praktycznie nie posiadała komórki, bo wszystkie albo psuły się automatycznie po tym jak brała je w dłoń, albo gubiła je w ferworze zabawy, która była u niej, stety lub niestety, chlebem powszednim. Kiedy więc po śniadaniu chłopcy grali w Uncharted, brunetka znikła porywając psa i dźwięk telefonu rozległ się w kuchni, a w słuchawce, którą przyłożył do ucha Micky rozbrzmiał głos jakiegoś buca pytającego o Kayę brat automatycznie założył, że to ktoś do nich. - A nie mogę być ja? Mam lepszy tyłek od niej... - zamruczał do słuchawki robiąc głupie miny do Jace'a.
- Proszę Pana, dzwonię do Pani Joined w bardzo nietypowej sprawie... - Micky na te słowa dostał ataku głupawki i wylądował na kafelkach, a Jace przejął słuchawkę. - Czy możemy coś przekazać? Kaya właśnie wyszła i nie sądzę żeby pojawiła się w domu przez najbliższe dwie godziny.
- Chciałem złożyć dziewczynie propozycję nie do odrzucenia. Jestem przedstawicielem zespołu One Direction... - zrobił przerwę jakby oczekiwał pisków rozhisteryzowanych nastolatek jako części nazwy. - Wpadliśmy na pomysł żeby nagrała nam featuring. - Szczęka Jace'a opadła, a drzwi frontowe trzasnęły. Loki wpadł do kuchni śliniąc siedzącego na podłodze Mickiego i zostawiając błotniste ślady łap dookoła, a zanim wbiegła Kaya z różowymi policzkami. - Zapomniałam smyczy, coś ze sklepu? - zapytała cicho jakby nie chciała przeszkadzać Jace'owi.
 - Kochanie... Ten telefon jest do ciebie. I błagam, powiedz mu, żeby przestał żartować.

***
Kaya POV

Znak, że właśnie wjechałam na teren zabudowany może nie spowodował, że zwolniłam, ale moje dłonie przykleiły się do kierownicy. Włożyłam rękę do schowka i wyciągnęłam z niego lekko zgniecionego jointa. Cóż... Jeżeli miałam to zrobić, zamierzałam być spokojna i pozostawać stuprocentową sobą. Już raz próbowałam robić muzykę pod publikę i nic nigdy w moim życiu nie było większym fiaskiem. Odpaliłam zwinięte w bletkę zioło i zaciągnęłam się lekko. Samochód zadziałał jak haszkomora i po chwili na moje usta wbiegł lekko kpiący, leniwy uśmiech. Oblizałam spierzchnięte wargi i piętnaście minut później parkowałam już przed szklanym budynkiem wytwórni. Miałam plan. Wyskoczyłam z garbusa, który w porównaniu z resztą automobili dookoła był... kupą złomu i trzasnęłam z impetem drzwiami. Kochałam ten samochód, chłopcy dali mi go na 17 urodziny, tuż po tym jak się wprowadziłam i był moją iskierką wolności. Każdy czasem chce wsiąść do samochodu i uciec na drugi koniec świata. Do środka weszłam pewnie, nie było tu miejsca na wstydliwość, a pruderia była jedną z cech, która irytowała mnie najbardziej na świecie, więc nie zamierzałam teraz udawać skromnej. Kobieta przy wejściu obrzuciła mój ekscentryczny ubiór wzrokiem pełnym sceptycyzmu, ale kiedy spojrzała mi w oczy stała się odrobinę mniej pewna swojego osądu.
 - Kaya Joined. Przerażający budynek... Nie przypomina miejsca związanego jakkolwiek z muzyką, prawda? - rzuciłam uśmiechając się znacząco, i mrugając lekko do sekretarki. W odpowiedzi otrzymałam cichy śmiech młodej dziewczyny i błysk w oku. 
- Trudno się nie zgodzić. Bardziej przypomina miejsce do zarabiania pieniędzy.
Westchnęłam komicznie.
 - Hajs, nie muzyka, hajs! -powiedziałam pochylając się ku dziewczynie konspiracyjnie. 
- Musisz wjechać na ósme piętro, nazwisko kojarzysz? - Kiwnęłam tylko głową i odeszłam w stronę szklanych drzwi rzucając jeszcze przez ramię rozbawiony uśmiech.
Byłam przerażona. Przecież nie musiałam przed sobą udawać, że jest inaczej. One Direction byli, pomimo moich diametralnie innych gustów muzycznych, czymś w rodzaju zjawiska. Pięciu chłopców kpiących z showbisnes'u, jednocześnie odnoszących w nim niewyobrażalny sukces. Bolało. Gdzieś tam w środku - kuło, bo przecież tego właśnie pragnęłam. Jak można myśleć, że droga nie tędy? 
Weszłam do pokoju z napisem Paul Higgins na drzwiach i widok z okien jego gabinetu powalił mnie na kolana. Mentalnie, ale i tak prawie wyrżnęłam twarzą o podłogę. Tak, oczywiście, że spalona potknęłam się w progu. Pogratulowałam sobie w głowie genialnego entrance i podniosłam wzrok. Na kanapie siedział facet w garniturze i pięciu chłopców z minami zbitych psów. Kac? Przywołałam się do porządku. 
- A o to i Kaya Joined. To ze mną rozmawiałaś przez telefon. - chłodny, służbowy ton prosił się o ironiczny respond, ale zacisnęłam zęby. 
- Witam, Pan Higgins jak mniemam... Wyciągnął mnie Pan ze wsi, proszę więc wybaczyć spóźnienie. - uśmiechnęłam się przekornie i podeszłam. Podaliśmy sobie dłoń, którą wcześniej dyskretnie wytarłam o szorty.
- Tych panów chyba nie muszę przedstawiać... - dumnie uniesiona broda i mina z gatunku " Jestem jebanym geniuszem." nie pozwoliła mi dłużej się powstrzymywać. 
- Niestety... Prezentacja jest nieunikniona jeśli mamy razem pracować, bo znam tylko nazwę zespołu i to, szczerze mówiąc, i tak mimowolnie.
 Pierwszy dłoń wyciągnął blondyn.
 - Niall - powiedział ze szczerym uśmiechem. Szybkie porozumienie, mieliśmy chyba w miarę podobne oko na niektóre sprawy, bo zrobił naprawdę imponującego zeza rozbieżnego kiedy Higgins odwrócił wzrok. Chwilę zajęły nam konwenanse, które w ich przypadku przypominały bardziej "gówno warte konwenanse". Brunetowi, który stał na końcu podałam dłoń nie patrząc w oczy. Coś w nim powodowało, że poczułam niepokój. Z jego dłoni płynął prąd, dreszcz przebiegł mi po karku.
 - Harry. - cichy, lekko zachrypnięty głos przedarł się do świadomości. Rękę uścisnęłam jednak tak, jakby słowo "niepewność" nie widniało w moim słowniku. Usiadłam w wygodnym czerwonym fotelu, oblizałam wargi, żałując, że nie wzięłam ze sobą Jace'a i Mickiego. Widziałam oczami wyobraźni jak przebiegałoby to spotkanie gdyby jednak tu byli.
 Wstępne pertraktacje i omówienie projektu od strony biznesowej zajęło Garniakowi chwilę, która wydawała się trwać wieki. Wiedziałam, że zaproponują duże pieniądze, nie byłam tylko pewna dlaczego mi i, że aż tak duże. Kiedy skończył wzięłam głęboki wdech, a na usta wszedł lekko szyderczy uśmiech. Oczy mi rozbłysły jakbym dopiero teraz się obudziła. " Show time..."
- Okej... Prawda jest taka, że zrezygnowałam z komercyjnego grania. Jak trzy czwarte Wysp miało szansę się przekonać nie za dobrze mi to szło. Wiem, że to mógłby być dla mnie znaczący projekt i naprawdę doceniam propozycję, ale... Ciężko mi to sobie wyobrazić. Pomijając oczywiście fakt, że muzyka, którą gra zespół kompletnie odbiega od moich ram, nie potrzebuję teraz rozgłosu po X-factorze. Właściwie chciałabym tego uniknąć. - patrzyli na mnie jakbym była kosmitką. Z czułkami ujebanymi ketchupem. Spojrzałam w bok z konsternacją i opanowałam ruch wytarcia fikcyjnego brudu z mocno fikcyjnych uszu.
- Rozumiem, że może to brzmieć dla was abstrakcyjnie... - kpina w końcu wylała się ze mnie. - Kokaina to droga zabawka, hahaczyk na bluzie też jest ważny, ale właściwie dobrze mi w moich ciuchach z lumpeksu. - uśmiechnęłam się ironicznie obserwując ich reakcję. Samą siebie zdążyłam już zirytować. Snobizm bez kasy. Jebana hipsteriada. Gratulacje Joined.
Blondynek spojrzał na mnie zaskoczony.
- Czekaj... czyli przyszłaś tu nas obrażać? - powiedział teatralnym tonem odkrywcy i parsknęliśmy śmiechem. Odpowiedziałam mu nad wyraz poważnym potwierdzeniem i ruchem z gatunku bitch please i'm fabulous.
- Chcesz żeby chodziło o muzykę. - Harry patrzył mi prosto w oczy nie pozwalając mi odwrócić wzroku. Zrobiło mi się ciepło i czułam, że cała moja elokwencja ulatuje. " Kurwa mać, co się ze mną dzieje?"
Chłopcy spojrzeli w jego stronę, a on kontynuował, podczas mojego żmudnego zbierania myśli z podłogi. - Oglądałem ten sezon. Widziałem cię na castingach. Nikt nie miał tyle swobody, widownia oszalała. Może to nie był najlepszy głos, ale dziewczyno... Charyzmę mogłabyś rozdawać.
Oczy mi płonęły. Kącik ust drgnął mi lekko, a dłonie zaczęły szukać papierosów w torbie. Po chwili uświadomiłam sobie jednak, że pewnie obowiązuje tu zakaz palenia i porzuciłam tik nerwowy.
- Dzięki. I tak. Telewizja mnie zjadła. Potrzebuję chwili na odbudowę żeby nie zacząć robić pustego gówna dla amerykańskich cipek w mundurkach szkolnych. 
Zaśmiał się lekko nie odwracając wzroku. - Takiego jak...? - zawiesił głos, ale wiadomo było co miał na myśli.
- Nie tylko dla amerykańskich cipek... - wymruczał jeden z nich pod nosem. - Cóż za zniewaga... - dodał po chwili mrugając do mnie ledwo powstrzymując śmiech.
Harry czekał na dalszy ciąg. Wymieniliśmy świecące spojrzenia i w końcu odwróciłam wzrok. 
- Przyszłam do was z pewną propozycją, pozwólcie, że ją przedstawię, a potem dam czas do namysłu - tak dużo jak będziecie potrzebowali. - zrobiłam chwilę przerwy żeby uzyskać ich stuprocentową uwagę i powstrzymałam wybuch śmiechu przewidując ich reakcję. - Chcę żebyśmy nagrali to u mnie w domu, z moim sprzętem i bez kamer. Zrobimy sobie jam, posiedzimy, pomyślimy. Bez menagerów, fanek i ochroniarzy. Bez kogoś kto pisze wasze teksty i muzykę.
- Część tekstów piszę ja - Niall spojrzał na mnie oburzony.
- Pomijając fakt, że rzucasz w nas mięsem. - dodał Zayn. Wyraźnie go irytowałam.
Rozłożyłam ręce w geście obronnym. 
- Zastanówcie się. - wstałam i podałam im po kolei dłoń. 
Louis pochylił się lekko w moją stronę i szepnął mi do ucha. - ej... czy ty jesteś upalona? - uśmiechał się, ale naprawdę chciał znać odpowiedź. Parsknęłam śmiechem. - No comment.